Uszyłam kotki. Jeszcze sama nie do końca w to wierzę, ale
oprócz tego, że je „wykończyłam” to jeszcze zrobiłam im sesję. Miałam czas. Miałam
spokój. Miałam natchnienie.
Kotki uszyłam już dawno. Spoczywały w pudełku, gdyż nie spełniały
moich oczekiwań i jakoś tak zupełnie nie pasowały do mojej wizji. Miałam nawet
pomysł by je wyrzucić. Wyjęłam je ze śmietnika z myślą, że może jednak doszyje kiedyś ubranka.
I na kotki przyszedł czas… Doszyłam ubranka, z których jestem
bardzo zadowolona. Właściwie to z kolorystyki, bo jak wiecie mój warsztat
ubraniowy jest bardzo kiepski. I nie zapowiada się, że się poprawi.
Takie małe szycie dało mi odrobinę radości. A takie małe „radostki”
są niezbędne w macierzyństwie. Kotki pozwoliły mi na powrót do wspomnień. Ileż
ja się kiedyś naszyłam… na moim.. plastikowym Łuczniku :)